niedziela, 17 kwietnia 2016

Biskupizna – zielona ziemia bez lasów [Agata]


Jak mówi ludowe porzekadło: „Kto nierad robi, temu zawsze niedziela”. Jednak etnologa w terenie takie przysłowie nie dotyczy. Korzystając ze sprzyjającej aury (nie pada deszcz, czyli mamy dokładnie wszystko, czego nam potrzeba), niedziela czy nie, zwarci i gotowi ruszyliśmy do pracy. To nasz czwarty dzień na Ziemi Biskupiańskiej. Oswoiliśmy się już nie tylko z samą Krobią: schematem jej krętych uliczek, witrynami sklepów czy rozmieszczeniem strategicznych budynków, ale także z tutejszym krajobrazem. Hołdujemy zasadzie, że o ile oczywiście dyktafon i notatnik, to ważne elementy ekwipunku każdego adepta antropologii, to jednak naszym „podstawowym aparatem badawczym” są nasze zmysły. Obserwujemy, dotykamy, wąchamy, zapuszczamy się w zakamarki podwórek. Nie tylko z uwagą słuchamy naszych rozmówców, bacznie obserwujemy zdarzenia w przestrzeniach publicznych, skrupulatnie notujemy nasze przypuszczenia i pierwsze wrażenia. Również miejscowy krajobraz jest dla nas cennym źródłem informacji o dzisiejszej Bizkupiźnie, jej mieszkańcach i relacjach, które tu dzisiaj panują. Czas, więc na pierwsze analizy spod znaku antropologii krajobrazu oraz antropologii środowiska.

Czwartego dnia w terenie wiemy już, że Krobia i Biskupizna są miejscami, które trzeba poznawać wszystkimi zmysłami.


Słuch

Świst pociągów, głównie towarowych, przejeżdżających przez oddaloną o 2 kilometry stację kolejową Krobia (stacja Krobia Miasto znajdowała się w centrum, obok przystanku autobusowego i głównej drogi, jednak jest ona już dzisiaj nieczynna. Tory kolejowe prowadzące do niej zostały rozebrane, a linia kolejowa zlikwidowana) tłumiony jest przez ciągły szmer przejeżdżających przez miasto aut. Krobia leży przy drodze krajowej 434 na trasie Poznań-Wrocław. Pomimo, nowej obwodnicy, która częściowo przekierowała ruch z centrum na obrzeża miejscowości, szum mknących aut, towarzyszy nam każdego dnia. Jest to problem, do którego odniósł się Burmistrz podczas piątkowego spotkania w Centrum Kultury i Rekreacji im. Jana z Domachowa Bzdręgi. Określił on wówczas Krobię, jako gminę tranzytową – przejazdową. Położenie miasta, między dwiema dużymi aglomeracjami: Poznaniem i Wrocławiem, a także w sąsiedztwie silniejszych ośrodków, takich jak Leszno, czy Gostyń, skutkuje małym zainteresowaniem potencjalnych inwestorów. Duże firmy nie chcą lokować tu swoich przedsiębiorstw. Trudno jest ich tu przyciągnąć, zachęcić do inwestycji. Geograficzne usytuowanie miasta przeważa.

Dlatego też struktura zatrudnienia w okolicy opiera się na dwóch zasadniczych filarach: rolnictwie i małych zakładach rzemieślniczych/małych firmach (tych drugich jest ponad 1200 w gminie). Sami odkrywamy to po dźwiękach, które dochodzą do nas, gdy przemierzamy miasto: odgłosy wiertarek, spawarek, pokrzykiwania z toczących się aktualnie remontów czy wnętrz zakładów, przeplatają się z turkotem wielkich i nowoczesnych ciągników oraz z furkotem banerów reklamujących nawozy, sztuczną inseminację bydła, czy pasze dla trzody, na które natykamy się na każdym kroku.

Zapach

Zapachy w Krobi to strefa walki między wiejskością a miejskością. W czwartek, gdy tylko wysiedliśmy z autobusu, do naszych nozdrzy dotarły aromaty ze stojącej nieopodal budki z fast-foodami. Od razu przywołało to we mnie wspomnienie słynnej „kurczakowej budki” przy Kupcu Poznańskim na placu Wiosny Ludów. A więc, zapachy metropolii. Jednak, wkrótce przekonaliśmy się, że Krobia pachnie przede wszystkim swojsko. Intensywnie. Zapachy związane z hodowlą trzody chlewnej dopadają nas na każdym kroku. Nawet dzisiaj, gdy przez park zdążaliśmy na Mszę do kościoła świętego Mikołaja. Krobia pachnie wsią, ale tej wsi tam ani nie widać, ani nie słychać. Mimo poszukiwań, trudno nam było wyśledzić, gdzie znajdują się obory i chlewnie, w której części miasta mieszkają rolnicy, gdzie są zabudowania gospodarskie.

Zapach zdradza Krobię.

Jednak, w przeciwieństwie do reszty grupy, zapach który wywiozę jako emblematyczny dla miasteczka, to zapach palonych plastików, który razem z gryzącym i gęstym dymem, atakował nas niespodziewanie, nawet na rogatkach.

Dotyk

- Szorstkość – Krobię poznajemy, dzięki szorstkości kamieni, które leżą na pomniku upamiętniającym cmentarz żydowski. Zimne, mokre, chropowate. „Uszanuj miejsce spoczynku zmarłych” głosi napis na tablicy. Żydzi pojawili się w mieście w 1833 roku. W 1921 stanowili zaledwie 5% mieszkańców. Mieli swoją synagogę przy ul. Rynek 5, ale już w 1935 roku odbył się ostatni pochówek na tym kirkucie. Dziś teren o powierzchni 0,9 ha jest niczym nie ogrodzony i nie wyróżnia się z otoczenia. Nic nie zostało z macew. Wiatr zgasił płomień w jedynym stojącym tam zniczu.

- Chłód kościoła – Kościół św. Mikołaja, parafialny kościół Krobi, ma grube mury, które w kwietniu jeszcze oddają zimowy chłód. Podczas dzisiejszej obserwacji w trakcie nabożeństwa, liczyliśmy, że uda nam się odrobinę ugrzać. Jednak głównie przemarzliśmy. Wnętrze kościoła, mimo że zabytkowe i zadbane, sprawia wrażenie surowego, wręcz opuszczonego. Chłód jest integralną częścią odczuwania tego miejsca. Przy tym, świątynia nie ma żadnego zapachu. Od razu stwarza to pewne kontrast pomiędzy intensywną wonią miasta, a zimną i pozbawioną zapachu świątynią. Trochę jakby teren kościoła, nie leżał w Krobi. Czy kryje się za tym jakiś inny, głębszy problem? To zagadka do rozwikłania już w kolejnym wpisie.

Wzrok

Obchodząc Krobię wzdłuż i wszerz, zapuszczając się za jej granice i wędrując do Żychlewa, otoczeni jesteśmy polami. Zielone łany ciągną się po horyzont. Rosnące na polach wierzby, wskazują na to, że teren jest dość podmokły. Potwierdza to także obecność błotniaka zbożowego, rzadkiego ptaka drapieżnego gniazdującego na wilgotnych siedliskach. Pola nie są podzielone na mniejsze części, czasem tylko przedzielone są drogami dojazdowymi. Miejscami nie obsiana jeszcze ziemia, swoją barwą i strukturą zdradza, informacje o swojej żyzności. Tutejsze rolnictwo jest intensywne i wielkoobszarowe. Dominują duże gospodarstwa, nastawione na wyspecjalizowaną produkcję. Jak mówi sam burmistrz, są to przedsiębiorstwa. Trudno znaleźć tu „sielską wieś”, jest to raczej przemysł rolniczy.

Podsumowując – w terenie oprócz notatników i dyktafonów, mamy wyostrzone zmysły: szeroko otwarte oczy, nastawiony słuch, nie zatykamy nosów. Krajobraz jest naszym informatorem.

P.S. Nie ma tu lasów, a to dla leśnej antroplożki zawsze mały zawód. Niemniej, z pewnością Bizkupizna jest w kwietniu krainą intensywnej zieleni pól.
 
 
Fot. Marta Machowska
Fot. Marta Machowska
 
Fot. Marta Machowska
Fot. Marta Machowska
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz