Jak
mówi ludowe porzekadło: „Kto
nierad robi, temu zawsze niedziela”. Jednak
etnologa w terenie takie przysłowie nie dotyczy. Korzystając
ze sprzyjającej aury (nie pada deszcz, czyli mamy
dokładnie
wszystko, czego nam
potrzeba),
niedziela czy nie, zwarci i gotowi ruszyliśmy
do pracy. To
nasz czwarty dzień na Ziemi Biskupiańskiej.
Oswoiliśmy się już nie tylko z samą Krobią: schematem jej
krętych uliczek, witrynami sklepów czy rozmieszczeniem
strategicznych budynków, ale także z tutejszym krajobrazem.
Hołdujemy
zasadzie, że o ile oczywiście dyktafon i notatnik, to ważne
elementy ekwipunku każdego adepta antropologii,
to jednak naszym „podstawowym aparatem badawczym” są nasze
zmysły. Obserwujemy, dotykamy,
wąchamy, zapuszczamy się w zakamarki podwórek. Nie
tylko z uwagą słuchamy naszych rozmówców, bacznie obserwujemy
zdarzenia w przestrzeniach publicznych, skrupulatnie notujemy nasze
przypuszczenia i
pierwsze wrażenia.
Również miejscowy krajobraz jest dla nas cennym źródłem
informacji o dzisiejszej Bizkupiźnie, jej mieszkańcach i relacjach,
które
tu dzisiaj panują.
Czas,
więc na pierwsze analizy spod znaku antropologii krajobrazu oraz
antropologii środowiska.
Czwartego
dnia w terenie wiemy
już,
że Krobia i Biskupizna są miejscami, które trzeba
poznawać wszystkimi zmysłami.
Słuch
Świst
pociągów, głównie towarowych, przejeżdżających przez oddaloną
o 2 kilometry stację kolejową Krobia (stacja Krobia Miasto
znajdowała się w centrum, obok przystanku autobusowego i głównej
drogi, jednak jest ona już dzisiaj nieczynna. Tory kolejowe
prowadzące do niej zostały rozebrane, a linia kolejowa
zlikwidowana) tłumiony jest przez ciągły szmer przejeżdżających
przez miasto aut. Krobia leży przy drodze krajowej 434 na trasie
Poznań-Wrocław. Pomimo, nowej obwodnicy, która częściowo
przekierowała ruch z centrum na obrzeża miejscowości, szum
mknących aut, towarzyszy nam każdego dnia. Jest to problem, do
którego odniósł się Burmistrz podczas piątkowego spotkania w
Centrum Kultury i Rekreacji im. Jana z Domachowa Bzdręgi. Określił
on wówczas Krobię, jako gminę tranzytową – przejazdową.
Położenie miasta, między dwiema dużymi aglomeracjami: Poznaniem i
Wrocławiem, a także w sąsiedztwie silniejszych ośrodków, takich
jak Leszno, czy Gostyń, skutkuje małym zainteresowaniem
potencjalnych inwestorów. Duże firmy nie chcą lokować tu swoich
przedsiębiorstw. Trudno jest ich tu przyciągnąć, zachęcić do
inwestycji. Geograficzne usytuowanie miasta przeważa.
Dlatego
też struktura zatrudnienia w okolicy opiera się na dwóch
zasadniczych filarach: rolnictwie i małych zakładach
rzemieślniczych/małych firmach (tych drugich jest ponad 1200 w
gminie). Sami odkrywamy to po dźwiękach, które dochodzą do nas,
gdy przemierzamy miasto: odgłosy wiertarek, spawarek, pokrzykiwania
z toczących się aktualnie remontów czy wnętrz zakładów,
przeplatają się z turkotem wielkich i nowoczesnych ciągników oraz
z furkotem banerów reklamujących nawozy, sztuczną inseminację
bydła, czy pasze dla trzody, na które natykamy się na każdym
kroku.
Zapach
Zapachy
w Krobi to strefa walki między wiejskością a miejskością. W
czwartek, gdy tylko wysiedliśmy z autobusu, do naszych nozdrzy
dotarły aromaty ze stojącej nieopodal budki z fast-foodami. Od razu
przywołało to we mnie wspomnienie
słynnej
„kurczakowej
budki”
przy Kupcu Poznańskim na placu Wiosny Ludów. A więc, zapachy
metropolii. Jednak, wkrótce przekonaliśmy się, że Krobia pachnie
przede wszystkim swojsko.
Intensywnie. Zapachy związane z hodowlą trzody chlewnej dopadają
nas na każdym kroku. Nawet dzisiaj, gdy przez park zdążaliśmy na
Mszę do kościoła świętego Mikołaja. Krobia pachnie wsią, ale
tej wsi tam ani nie widać, ani nie słychać. Mimo poszukiwań,
trudno nam było wyśledzić, gdzie znajdują się obory i chlewnie,
w której części miasta mieszkają rolnicy, gdzie są zabudowania
gospodarskie.
Zapach zdradza Krobię.
Jednak,
w przeciwieństwie do reszty grupy, zapach który wywiozę jako
emblematyczny dla miasteczka, to zapach palonych plastików, który
razem z gryzącym i gęstym dymem, atakował nas niespodziewanie,
nawet na rogatkach.
Dotyk
-
Szorstkość – Krobię poznajemy, dzięki szorstkości kamieni,
które leżą na pomniku upamiętniającym cmentarz żydowski. Zimne,
mokre, chropowate. „Uszanuj miejsce spoczynku zmarłych” głosi
napis na tablicy. Żydzi pojawili się w mieście w 1833 roku. W 1921
stanowili zaledwie 5% mieszkańców. Mieli swoją synagogę przy ul.
Rynek 5, ale już w 1935 roku odbył się ostatni pochówek na tym
kirkucie. Dziś teren o powierzchni 0,9 ha jest niczym nie ogrodzony
i nie wyróżnia się z otoczenia. Nic nie zostało z macew. Wiatr
zgasił płomień w jedynym stojącym tam zniczu.
-
Chłód kościoła – Kościół św. Mikołaja, parafialny kościół
Krobi, ma grube mury, które w kwietniu jeszcze oddają zimowy chłód.
Podczas dzisiejszej obserwacji w trakcie nabożeństwa, liczyliśmy,
że uda nam się odrobinę ugrzać. Jednak głównie przemarzliśmy.
Wnętrze kościoła, mimo że zabytkowe i zadbane, sprawia wrażenie
surowego, wręcz opuszczonego. Chłód jest integralną częścią
odczuwania tego miejsca. Przy tym, świątynia nie ma żadnego
zapachu. Od razu stwarza to pewne kontrast pomiędzy intensywną
wonią miasta, a zimną i pozbawioną zapachu świątynią. Trochę
jakby teren kościoła, nie leżał w Krobi. Czy kryje się za tym
jakiś inny, głębszy problem? To zagadka do rozwikłania już w
kolejnym wpisie.
Wzrok
Obchodząc Krobię wzdłuż i wszerz, zapuszczając się za jej
granice i wędrując do Żychlewa, otoczeni jesteśmy polami. Zielone
łany ciągną się po horyzont. Rosnące na polach wierzby, wskazują
na to, że teren jest dość podmokły. Potwierdza to także obecność
błotniaka zbożowego, rzadkiego ptaka drapieżnego gniazdującego na
wilgotnych siedliskach. Pola nie są podzielone na mniejsze części,
czasem tylko przedzielone są drogami dojazdowymi. Miejscami nie
obsiana jeszcze ziemia, swoją barwą i strukturą zdradza,
informacje o swojej żyzności. Tutejsze rolnictwo jest intensywne i
wielkoobszarowe. Dominują duże gospodarstwa, nastawione na
wyspecjalizowaną produkcję. Jak mówi sam burmistrz, są to
przedsiębiorstwa. Trudno znaleźć tu „sielską wieś”,
jest to raczej przemysł rolniczy.
Podsumowując – w terenie oprócz notatników i dyktafonów, mamy
wyostrzone zmysły: szeroko otwarte oczy, nastawiony słuch, nie
zatykamy nosów. Krajobraz jest naszym informatorem.
P.S. Nie
ma tu lasów, a to dla leśnej antroplożki zawsze mały zawód.
Niemniej, z pewnością Bizkupizna jest w kwietniu krainą
intensywnej zieleni pól.
 |
Fot. Marta Machowska |
 |
Fot. Marta Machowska |
 |
Fot. Marta Machowska |
 |
Fot. Marta Machowska |